Steve Francis i jego dziwne życie

Draft 1999 roku. Z numerem drugim Vancouver Grizzlies wybierają Steve’a Francisa, rozgrywającego Uniwersytetu Maryland.  Po zaledwie jednym roku spędzonym na uczelni, notowaniu średnio 17 pkt, 4 zbr, 4 ast i 3 stl, rzucając ze skutecznością 52%, postanowił przystąpić do draftu. Chaos jaki miał towarzyszyć jego życiu w późniejszym czasie, rozpoczął się już praktycznie w dniu, gdy otworzyły się przed nim drzwi do NBA.

Grizzlies nie byli wtedy dobrą drużyną. Ba! Nie byli nawet średniakiem ligi. Istnieli dopiero od 4 lat i ich bilans wynosił 56:240. Sezon 98/99, skrócony przez lockout grali w składzie: Shareef Abdur-Rahim, Mike Bibby, Felipe Lopez, Tony Massenburg, Cherokee Parks (gracze mający najwięcej występów w pierwszym składzie). O ile dwa pierwsze nazwiska dawały nadzieję, tak reszta była zapchajdziurą. I tak jak dziś wiele osób nie chciałoby grać dla 76ers, wtedy absolutnie nikt nie chciał trafić do Kanady.

Niestety dla Francisa to nie próbujący budować na nowo potęgę Chicago Bulls, a właśnie Grizzlies wybrali go z numerem drugim. Jego reakcja gdy David Stern, wypowiedział słowa „With a second pick, the Vancouver Grizzlies select, Steve Francis…” wyglądała tak:

Steve_Francis_in_Vancouver_gets_the_last_laugh

Większość zawodników marzących o NBA, skakałoby z radości wiedząc, że trafiają do ligi z numerem drugi w drafcie. Jednak nie Steve. On od razu zaczął kampanię „Uwolnijcie mnie z Vancouver. Od razu postawił sprawę jasno. Chce zostać wytransferowany i nie ma zamiaru spędzić w barwach Grizzlies, ani jednego spotkania. Twierdził, że miasto jest zbyt daleko od jego rodzinnego domu, podatki są tam zbyt wysokie, a boska wola też jest taka, by grał w innym miejscu.

Pojawiło się wtedy wiele głosów. Że Vancouver mogli zrobić lepszy research i wybrać kogoś innego (w drafcie dalej poszli Baron Davis, Lamar Odom, Jonathan Bender, Wally Szczerbiak, Richard Hamilton, Andre Miller, Shawn Marion i Jason Terry). Jeśli więc Grizzlies, którzy mieli przecież jako rozgrywającego Mike’a Bibby’ego, potrzebowali kolejnego PG, mogli wziąć Davisa lub Millera. Jednak postawili inaczej. Z drugiej strony pod adresem Francisa padło wiele zarzutów. Że nie docenia szansy jaką dostał, że jest primadonną, która nie zasługuje na grę. Wielu sądziło także, że Steve bał się tego, że będzie musiał walczyć o minuty z Mike’em.

Zaczęły się wzajemne przepychanki. 22-letni wówczas Francis robił wszystko co mógł, by Grizzlies go wytransferowali. Władze drużyny głowili się co zrobić, by wyjść jakoś z całej sytuacji z twarzą i przy okazji, nie zmarnować wyboru. Szukano rozwiązania, które choć trochę zadowoli obydwie strony.  27 września 1999 roku, doszło do trade’u, w który zamieszano trzy drużyny i DZIESIĘCIU graczy! Grizzlies oddali Francisa i Tony’ego Massenburga do Houston Rockets. Ekipa z Teksasu oddała Antoine’a Carra, Michaela Dickersona, Othellę Harringtona i Brenta Price’a, a także wybór w pierwszej rundzie draftu 2003 (Grizzlies wybrali Marcusa Blounta i od razu oddali go do Boston Celtics wraz z Kendrickiem Perkinsem, w zamian za Troy’a Bella i Dahntay’a Jonesa). Orlando Magic oddali do Vancouver wybór w 2 rundzie draftu 2002 (Grizzlies, którzy wtedy już byli w Memphis, wybrali Matta Barnesa), a do Houston Dona MacLeana i wybór w 1 rundzie draftu 2001 (wybrany został Jason Collins). Natomiast Grizzlies wysłali na Florydę  Lee Mayberry’ego, Makhtara N’Diaye, Rodricka Rhodesa i Michaela Smitha.

Najbardziej z całego zamieszania szczęśliwy był Francis i Rockets. On, bo mógł grać bliżej domu (z 3 tys mil odległości, zrobiło się 1700 mil), a „Rakiety” zyskały niezwykle uzdolnionego gracza. Steve z miejsca został podstawowym rozgrywającym i jako debiutant zagrał w 77 spotkaniach, każde rozpoczynając w pierwszej piątce. Sezon zakończył ze średnią 18 pkt, 6 ast i 5 zbr. Houston zakończyli rozgrywki z bilansem 34:48 i nie awansowali do fazy Play-Off. Kontuzje Charlesa Barkley’a (zaledwie 20 spotkań. Po sezonie 99/00 zakończył karierę) i Hakeema Olajuwona (44 mecze, z czego 28 w S5) mocno pokrzyżowały plany na walkę o coś więcej. Jednak dla samego Steve’a były to niezwykle udane rozgrywki. Dostał nagrodę dla Debiutanta Roku.

Jednak pomimo jego dobrej gry, Rockets nie byli w stanie w kolejnych sezonach awansować do PO. Rozgrywki 00/01, 01/02 i 02/03, kończyli odpowiednio z bilansami 45:37, 28:54 i 43:39. Francis osiągał w nich doskonałe osiągi. Łącznie w tym okresie notował średnio 21 pkt, 7 zbr i 6 ast. Grał po 40 minut w każdym spotkaniu. Zagrał dwukrotnie w Meczu Gwiazd. W swoim debiucie w 2002 roku zdobył 3 punkty przez 18 minut gry. Rok później zanotował doskonały występ, zakończony 20 oczkami, 9 asystami i 2 zbiórkami. W debiutanckich rozgrywkach wystąpił także w legendarnym konkursie wsadów, gdy mierzył się m.in. z Vince’em Carterem. Warto zobaczyć jego występ:

Sezon 03/04 był pierwszym i jak się okazało ostatnim, w którym Francis mógł zasmakować gry w Play-Offach. Co ciekawe były to dla niego słabsze rozgrywki. Notował 17 pkt, 5 zbr i 6 ast. W PO, Rockets trafili na Los Angeles Lakers i po zaledwie pięciu meczach zakończyli swoją przygodę w post season. Steve w rywalizacji z „Jeziorowcami” grał bardzo dobrze. Zdobywał średnio 19 pkt, 8 zbr i 7 ast. Jednak jego przygoda z Houston miała się po tych spotkaniach zakończyć. Przyszła pora na kolejną zmianę miejsc. I temu rozstaniu towarzyszyły zgrzyty. Chodziło ponoć o to, że coach Jeff van Gundy chciał oprzeć atak o Yao Minga. Miało się to nie podobać Francisowi.

Rozgrywający trafił w wymianie do Orlando Magic, a więc klubu, który poniekąd pomógł mu uwolnić się z Vancouver. Był to trade gwiazdy za gwiazdę. Na Florydę prócz Steve’a przenieśli się także Kelvin Cato i Cuttino Mobley. Natomiast do Teksasu trafił Tracy McGrady, a wraz z nim  Reece Gaines, Juwan Howard i Tyronn Lue. Pierwszy sezon Francisa dla Magic był udany. Zagrał w 78 spotkaniach, wszystkie rozpoczynał jako podstawowy gracz i zakończył rozgrywki ze średnią 21/6/7. Znów zagrał w Meczu Gwiazd (13/4/4). Jednak nie dał poprowadzić Orlando do Play-Off. Zespół osiągnął bilans 36:46. Trio Steve Francis – Grant Hill – Dwight Howard nie osiągnęło sukcesu. A dla bohatera tego felietonu, miał to być ostatni dobry sezon.

Zaczęto wtedy dużo mówić o problemach osobistych Steve’a. Wszystko miało zacząć się od tego, że Orlando oddali do Sacramento Kings, Mobley’a, który był najlepszym przyjacielem Francisa. Po 46 meczach sezonu 04/05, władze „Magików” postanowiły się go pozbyć. Został on wytransferowany do New York Knicks. W drugim kierunku przenieśli się Trevor Ariza i Penny Hardaway. Trade poprzedziło zawieszenie Steve’a, a oficjalnym powodem miało być „nieodpowiednie życie poza parkietem”. W Big Apple nie udało mu się jednak odbudować. Sezon dokończył zdobywając ledwie 11 pkt, 3 zbr i 3 ast. Wyraźnie przytył i coraz więcej mówiło się o jego problemach w życiu prywatnym. Dodatkowo doznał kontuzji, która spowodowała, że w rozgrywkach 06/07 zagrał jedynie w 44 meczach.

Knicks wytransferowali go do Portland wraz Channingiem Frye’em, w zamian pozyskując  Dana Dickau, Freda Jonesa i Zach’a Randolph’a. Trail Blazers nie postanowili jednak dać mu szansy i zwolnili go. Pomocną dłoń podał mu znów klub z Houston. Był już on jednak cieniem samego siebie. Zagrał tylko 10 spotkań, z czego 3 w podstawowym składzie. Zanotował najgorsze średnie w karierze. Znów dopadła go kontuzja. Jednak postanowił jeszcze raz spróbować. Wykorzystał opcję zawodnika w swym kontrakcie i chciał dalej grać dla Rockets. Schudł 7 kilogramów, lecz nie zdążył w pełni wykurować się na początek sezonu 08/09.

23 grudnia 2008 roku Rockets postanowili się go pozbyć. Okazało się, że drużyna dwukrotnych mistrzów NBA oddała go do… Grizzlies. Historia zatoczyła koło. 8 lat po tym jak usilnie próbował uciec z Vancouver, w końcu przeznaczenie dopadło go i wylądował tam, gdzie tak bardzo nie chciał być. Pomimo, że ekipa ta od dawna nie grała już w Kanadzie, a w mieście Elvisa Presley’a, to pamięć wszystkich o tym, jak potraktował drużynę, która go wybrała, pozostała. Nie było też happy-endu. Steve nie rozegrał żadnego spotkania dla Memphis i 7 stycznia został zwolniony z umowy. Żadna inna drużyna NBA nie miała zamiaru podpisać z nim kontraktu. Okazało się, że jego ostatnim spotkaniem w lidze, było to przeciwko Dallas Mavericks, 15 grudnia 2007 roku. Zdobył 3 pkt, miał 5 strat i 3 ast.

Nikt nie tęsknił za nim w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Po zarobieniu ponad 103 mln dolarów z samych kontraktów w NBA, Steve chciał jeszcze spróbować gdzieś swoich sił. Wybrał popularny kierunek dla koszykarskich emerytów, a więc Chiny. Tam niestety nie był w stanie w żaden sposób nawiązać do swoich wielkich występów. W 14 meczach dla Beijing Ducks notował tragiczne 0,5 pkt i 0,7 zbr. W Azji spędził miesiąc i wrócił do ojczyzny.

Tak zakończyła się jego kariera. „Stevie Franchise” spędził na parkietach NBA zaledwie 8 sezonów. Jego średnie wyniosły 18 pkt, 4 zbr i 6 ast. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że mógł osiągnąć znacznie więcej. Miał zadatki na wielkiego zawodnika. Potrafił świetnie rzucać, efektownie dunkować i solidnie bronić. Z jednego, z najbardziej popularnych graczy w lidze (był nawet na okładce NBA Live 2002), stał się zapomnianym graczem, którego kariera zakończyła się w smutny sposób. Jedni powiedzą, że wiele szkody wyrządziła mu kontuzja kolana i jest w tym ciut prawdy. Jednak nikt nie m wątpliwości, że główny wpływ na wszystko miał jego charakter i pozaboiskowe problemy.

Jego zachowanie zaraz po wyborze w drafcie, nieporozumienia z trenerami, a także złe towarzystwo spowodowały, że nie umiał się odnaleźć. Zawsze najważniejsza była dla niego rodzina. Związane z nim blisko osoby twierdzą, że nie poradził sobie z presją, jaką nakładało na niego jego środowisko. Brakowało mu kogoś, kogo może w pełni zaufać. Jego mama zmarła w 1995 roku. Na Steve’ie odbiło się to tak mocno, że na 2 lata zrezygnował z gry w koszykówkę. Gdy grał w NBA i zarabiał ogromne pieniądze, był sławny, zaczęło kręcić się wokół niego wiele osób. Jednak nie pomogło mu to.

Dziś wygląda jak wrak. Pomimo, że ma zaledwie niespełna 39 lat. Mówi, że nie ma problemu z alkoholem i narkotykami, jednak patrząc na jego twarz trudno w to uwierzyć. Spuchnięta twarz, mętne oczy. Nie wygląda to dobrze. Wielu podkreśla, że jego psychika jest krucha i nie umiał sobie poradzić z tym, że z dnia na dzień nie był już potrzebny koszykówce, którą tak kocha. Ukojenia szukał w alkoholu i narkotykach. Dziś widywany jest na meczach NBA (ostatnio wraz z Tracy McGrady’em był na meczu Los Angeles Lakers), ale wszyscy podkreślają, że nie wygląda na kogoś, kto radzi sobie z życiem. Często widywany pod wpływem procentów, przyłapany na braniu drugów, oddający mocz w miejscu publicznym.

Miał szansę być częścią wielkiej historii NBA. Kontuzja, słaba psychika, złe wybory. To wszystko spowodowało, że nie udało mu się tego osiągnąć. Gdy ogląda się jego początkowe lata w lidze, naprawdę szkoda, że nie potoczyło się to wszystko inaczej…

Houston Rockets' Steve Francis catches some air during his turn in the NBA.com All-Star Slam Dunk Contest, Saturday, Feb. 12, 2000 at the Coliseum Arena in Oakland, Calif. (Photo by D. Ross Cameron)

 

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.